top of page

Blow Your Trumpets John Porter - Czyli koncert Me And That Man z perspektywy fana Behemotha

  • Patryk Sokołowski
  • 24 wrz 2017
  • 5 minut(y) czytania

Szczerze mówiąc, nigdy za bardzo nie byłem fanem takiej muzyki tj. takiej spokojniejszej, gitarowej. Jak możecie się domyślić wszystko się zmieniło po premierze ''Songs of Love and Death'' projektu Johna Portera, bluesmana i Adama Darskiego, znanego pod pseudonimem ''Nergal'' - Grającego w aktualnie black/deathowej kapeli Behemoth. Dziwne połączenie, jedni powiedzą, że wszystko dla pieniędzy, drudzy powiedzą, że słabe i niewarte uwagi. Ja muszę przyznać, że debiutancki album MATM to świetne połączenie stylu gry Portera z mrocznymi wpływami muzyki Nergala (jedynie klimatycznie, blastów tam nie uświadczymy) i dlatego zdecydowałem się, wraz z moją lubą, już w maju kupić bilet na wrześniowy koncert w miejscowym klubie, Piwnicy Artystycznej Kawon.

Z czasem podjarka albumem trochę spadała, zapomniałem o nim, kosztem tech-deathowych dzieł sztuki, wyjazdu na Woodstock, czy rozpoczęciu roku szkolnego. Jakoś w okolicach początku 4. tygodnia września (koncert w piątek) dziewczyna przypomniała mi, że przecież mamy bilety na MATM. Moja reakcja nie była zbytnio entuzjastyczna. ''Na co mi jakieś popłuczyny starego dziadka i zagubionego defowca?'' ~ to przez dłuższy czas zaprzątało mi głowę.

Jestem bardzo zadowolony, że się myliłem. Przed samym koncertem, słuchałem albumu kilka razy, zapętlałem ulubione ''Magdalene'' i znalazłem kolejnego faworyta - ''Love and Death''. Całość zapowiadała się już dużo lepiej, jednakże zbyt wielkiego entuzjazmu po mnie nie było widać.

Zdecydowaliśmy się pominąć jeden support i przyjechać busem z naszych wiosek do Zielonej Góry. Nie zależało nam na pierwszym supporcie, ponieważ był to jakiś indie-rockowy, garage-rockowy zespół, szczerze mówiąc niczym się nie wyróżniający na rynku muzycznym. Mój zawód sięgnął zenitu kiedy okazało się, że lineup był odwrotny niż mi się zdawało i trafiliśmy do klubu pod koniec występu ''lepszego'' supportu i na całość drugiego. Nie ma tu za wiele do gadania, występ mi się nie podobał, zespół nie uwzględnił w swoim brzmieniu basisty, a perkusje (kick, snare, tom, bez talerzy) stroił chyba niesłyszący. Każde uderzenie w snare przyprawiało mnie o ból głowy, a cały występ Fertille Hump był kompletnie niepotrzebny.

Pominę już drobne szczegóły jak pierwsze ujrzenie Darskiego na żywo, przepychanie się w tłumie i przejdę do najważniejszego - początek występu! Wszystko zaczęło się od mrocznego intro przy, którym pojawiali się muzycy po kolei. Gdy wszyscy byli już na miejscu i tłum ucichł Nergal zarzucił tylko: ''Pamiętajcie, że ten kościół jest czarny'' - co stanowi nawiązanie do pierwszego utworu z setlisty ''My church is black'', który otwiera również album. Całość była chyba lekko zwolniona na potrzeby prawdopodobnie przedłużenia koncertu tak jak np Metallica przyspiesza swoje utwory, by więcej zmieściło się na setliście. Wracając, mimo że utwór opiera się na kilku akordach (jak większość twórczośći MATM) to wstęp jak najbardziej muszę zaliczyć do lepszych partii koncertu, wokal Nergala brzmiał bardzo klimatycznie, a tekst znałem już na pamięć, więc całe doświadczenie wraz z moim krzykiem (bo śpiewem bym tego nie nazwał) było czymś naprawdę wyjątkowym.

Jeśli miałbym się rozdrabniać na poszczególne elementy setlisty to byśmy wszyscy się tu zanudzili, więc mam zamiar tylko wspomnieć o ciekawszych momentach tego koncertu, a setlistę przestawia wam zdjęcie obok.

Przed zagraniem 3. utworu, mojego ukochanego ‘’Magdalene’’, Nergal wspomniał o tym, że dopisał komentarz/wstęp do tematyki tego utworu, ale wydawnictwo nie zgodziło się na publikację i poprosiło Nergala o usunięcie tego, dlatego właśnie Adam jako manifest niezgody z decyzją opowiedział nam o tym utworze:

‘’Jest to historia pewnego faceta, który żył około 2000 lat temu i naprawdę chciał wyrwać jedną dupę i dostać się wiecie gdzie. Próbował jej udowodnić swoją miłość na różne sposoby: Zapytał się jej - Jeśli zacznę chodzić po wodzie, czy to będzie wystarczający dowód miłości? - Nie. - Jeśli zamienię wodę w wino, czy to będzie wystarczający dowód miłości? - Nie. A jak skończyła się ta historia? Dowiecie się już zaraz’’ *Magdalene*. Trzeba przyznać, że przedstawienie AŻ TAK alternatywnej historii Jezusa Chrystusa jest dość kontrowersyjne, ale mimo wszystko utwór pozostał jednym z moich faworytów na krążku.

Następny ciekawszy moment podczas występu była historyjka, którą Nergal opowiedział przed zagraniem ‘’Cross my Heart and Hope to die’’ - faworyta mojej dziewczyny. Opowiadał trochę o gitarze, którą posiada, którą wypożyczył od sklepu muzycznego na potrzeby zdjęć do teledysku. Koniec historii jest taki, że Nergal zostawił gitarę wartą 5000$ przed samochodem, i po odpaleniu silnika niewiele z niej zostało. Trafiła ona później do lutnika i jest teraz sprawna. Dalej Adam mówił: ‘’Mam w sumie 2 egzemplarze tej gitary i to chyba ta… a nie, ta jest od mojej byłej dziewczyny piosenkarki *tłum w śmiech* i nie, nie mam na myśli Beaty Kozidrak *tłum w większy śmiech*’’ *utwór się zaczyna*

Gdzieś w środku setu udało mi się złapać kostkę Nergala i staraliśmy się z dziewczyną o kolejną, najlepiej Portera, by ona też miała pamiątkę. Oczywiście nam się to udało, ale sednem sprawy jest to, że Nergal rzucił komuś tą kostkę do ręki, a ten najwyraźniej nie złapał i został wykpiony przez Adama.

Praktycznie co utwór, mieliśmy przyjemność słyszeć ciekawe zapowiedzi i podobne ‘’historyjki’’, ale ogólnie rzecz biorąc interakcja obu Panów z tłumem w ogromnym stopniu zaważyła na klimat całego gigu. Zadziwiające jest to, że John Porter jako 67-latek dalej zachował świetną barwę głosu i podczas koncertu zachowywał się jakby był kilkanaście lat młodszy. Mieliśmy nawet okazję usłyszeć jego solowe wykonanie ‘’Of sirens, vampires and lovers’’, które wypadło naprawdę świetnie i dało występowi bardzo klimatyczny wydźwięk.

Warto jest wspomnieć, że na koncercie usłyszeliśmy 3 covery tj. 2 na bis czyli ‘’Psycho killer’’ grupy Talking Heads i ‘’Refill’’ - zespołu Portera. Słuchając teraz oryginałów tych utworów, muszę przyznać, że wersje MATM biją oryginały na głowę. Dodam tylko, że kiedy udało się tłumowi przywołać zespół na bis, Nergal zarzucił: ‘’Dobra mamy dla was 2 covery, Pectusa i Video, może być?’’ co oczywiście miało na celu wyśmianie twórczości tych zespołów i szczerze mówiąc, na początku uwierzyłem, że to właśnie twórczość tych kapel będziemy mieli (nie) przyjemność słuchać. Szczere oraz błyskotliwe teksty obu muzyków zdecydowanie zrobiły na nas wrażenie. John pod koniec często rzucał tekstami typu: ‘’This is our last song and then you’re gonna fuck off, okay?’’ co oczywiście nie było zniewagą dla publiki tylko formą humoru tych ludzi. Stonowana postawa Johna Portera idealnie wkomponowała się w wizerunek duetu.

Mimo, iż pod koniec koncertu przy barierkach zrobiła się ogromna kolejka, Panowie z ogromną cierpliwością podpisywali autografy, pozowali do zdjęć oraz wdawali się w krótkie dyskusje. Chociaż musieliśmy czekać przez spory czas na swoją kolej, udało nam się zdobyć autografy na bilecie i na mojej ulubionej płycie Behemotha - The Satanist. Podczas podpisywania zarzuciłem do Darskiego ‘’Przepraszam, że to nie płyta Me and That Man, ale ostatnie pieniądze poszły na Twoją biografię’’, jestem prawie pewien, że wtedy się uśmiechnął, a to dziwne bo myślałem, że sataniści się nie śmieją. Dodatkowo, moja dziewczyna zrobiła sobie zdjęcie z Nergalem. Bardzo żałowaliśmy, że przedwcześnie wyszliśmy z tłumu, przez co nie zdążyliśmy zebrać większej ilości autografów, a ja zrobić sobie zdjęcia, jednak ciężko jest narzekać mając

dwie, limitowane kostki w ręku.

Próbowaliśmy zgarnąć jeszcze cały zespół, jednak udało nam się złapać jedynie tą mniej rozpoznawalną częścią grupy - perkusistę oraz basistę, którzy odwalili sporo dobrej roboty. Zdecydowanie nie liczyłem na tak dużo, więc było to dla mnie kolejnym, pozytywnym zaskoczeniem.

Podsumowując! W porównaniu do naszych oczekiwań i brzmienia albumu na słuchawkach, koncert Me and That Man zrobił na mnie i na mojej dziewczynie przeogromne wrażenie. Nergal oraz Porter perfekcyjnie zadbali o klimat oraz interakcję z tłumem, a wykonania koncertowe biły na głowę albumowe wersje. Dodatkowo, ciekawe anegdotki oraz historie rozluźniły atmosferę i sprawiły, że wyszliśmy z klubu zadowoleni i spełnieni. O muzyce nie wspominając. Koszt biletu to 60 złotych - gig był zdecydowanie wart swojej ceny i czekam niecierpliwie, aż Nergal, Porter i spółka odwiedzą moje miasto następnym razem!

Commentaires


Ważne:

Created By Patryk Sokołowski

bottom of page