top of page

5 albumów do rozpoczęcia przygody z mathcore'em

  • Gilbert Kozanowski
  • 11 wrz 2017
  • 4 minut(y) czytania

Mathcore to gatunek, który swoim stylem bycia na pewno wyróżnia się wśród corowych braci. Jest trochę bardziej nie dla każdego w przeciwieństwie do na przykład metalcore'u czy najzwyklejszego deathcore'u które są trochę bardziej "przystępne" dla ucha. Powodowane jest to najpewniej tym, że bardzo często nie wiemy co dostaniemy ponieważ odtwarzając po raz pierwszy tak naprawdę jakikolwiek album mathcore'owy nie mamy pojęcia czego się spodziewać, może być brutalnie, chaotycznie, trochę bardziej w ładzie, spokojnie, melancholijnie, surowo, elektronicznie - żadna ilość przymiotników nie byłaby w stanie tego opisać. Słuchając tego gatunku często również napotykamy elementy innych gatunków przez co łatwo można by było nazwać go po prostu workiem pełnym wszystkiego, a jednak wszystkie zespoły reprezentujące mathcore mają jakiś wspólny pierwiastek - rodzaj chaotyczności i styl komponowania, który rozpoznaje się prawie natychmiastowo. Trochę się rozpisałem więc lepiej przejdę dalej, oto lista 5 albumów, które będą według mnie najlepsze do zapoznania się z tym gatunkiem.

1. Tony Danza Tapdance Extravaganza - Danza IIII: The Alpha - The Omega

Czwarty - finałowy album ostro pierdolniętej ekipy ze Stanów Zjednoczonych Ameryki to obowiązkowa pozycja jeżeli chodzi o mathcore. W opór agresywne, miażdżące i mielące riffy swoim wydźwiękiem przywodzą na myśl pękanie skorupy ziemskiej lub walenie się niebios. W połączeniu z dynamicznymi i równie ostrymi wokalami, awangardową otoczką, i równie niesamowitą pracą reszty instrumentów otrzymujemy potwora tak potężnego, że nazwano go cytatem z apokalipsy świętego Jana.

2. Architects - Daybreaker

Ten album znanych wszystkim Architektów to prawdziwy (i ponad godzinny) pokaz naprawdę bardzo dobrze wykonanego i idealnie wyważonego mathcore'owego grania. Usłyszymy na nim bardzo starannie połączoną melodyjność i mathcore'owy chaos, nie brak tam czystych i unoszących, emocjonalnych refrenów, które z gracją ustępują miejsca pędzącym i trochę djentującym riffom oraz motorycznej i pchającej wszystko starannie do przodu perkusji. Album szczególnie polecam ludziom którzy lubią nowoczesny i łagodniejszy metalcore, ponieważ to właśnie z tego nurtu wywodzą się Architects.

3. The Dillinger Escape Plan - Option Paralysis

Na tej liście raczej nie mogło zabraknąć chyba najbardziej rozpoznawalnego zespołu reprezentującego mathcore - Dillingerów. Na ich czwartym wydawnictwie z 2010 roku usłyszymy naprawdę popapraną i karkołomną jazdę, która wspierana jest przez jazzowe (tak, jazzowe) wpływy, szczególnie słyszane w akcji perkusji oraz wokalach, właśnie te jazzowe wpływy wyróżniają TDEP na tle innych zespołów reprezentujących nurt - nadają ich utworom o wiele dziwniejszego i egzotycznego odczucia. Wszystko prowadzone jest wyśmienitą grą na basie Liama Wilsona, niesamowicie dobrymi, zasypującymi nas gradem nut i skrzeczącymi akordami riffami Bena Weinmana, no i bardzo charakterystyczna praca wokalna Grega Puciato którego głos przełamuje wszelkie granice.

4. The Chariot - One Wing

Chłopcy z The Chariot całą karierę udowadniają swoją oryginalność i to, że jeżeli chodzi o pisanie twardego jak skała i bujającego rytmicznie we wszystkie strony świata mathcore'u - to są po prostu najlepsi. To samo zrobili tym albumem, "One Wing" to mocno inspirowany piewszofalowym, oldschoolowym metalcore'em twór, który wręcz trudno opisać słowami, dynamika utworów to coś naprawdę nie z tego świata, wyśmienita muzyka z najwyższej półki. Utwory chyba najbardziej zaskakują tym, że w ciągu jednej minuty możemy usłyszeć w nich powolne, hardcore'owe, momentami wręcz sludge'owe riffy, szybkie i szarpane gallopy, podwójną stopę, wokale przechodzące z wręcz pijackiego zaciągania do przeszywającego bębenki wrzasku i... wstawkę z westernu. A to wszystko połączone tak naturalnie, że mamy wrażenie iż panowie z rydwanu pisali taką muzykę jeszcze zanim wyszli z łona matki. Naturalne połączenie tych elementów nie oznacza jednak przewidywalności, bo jednocześnie ciągle jesteśmy trzymani w napięciu i nie mamy pojęcia co stanie się za 5 sekund, ba, nawet nie jesteśmy w stanie o tym pomyśleć bo uderza w nas kolejny miażdżący ziemię riff.

(werble)

.

.

.

5. Converge - Jane Doe

Cóż... jeżeli uważacie się za znawców coru i nie znacie tego albumu to lepiej już zacznijcie palić się ze wstydu i jak najszybciej lecieć go przesłuchać. Converge chyba nikomu nie trzeba przedstawiać - to dzięki nim tak intensywnie rozwinął się pierwszofalowy metalcore a za nim kolejne dwie fale, z całą pewnością można powiedzieć, że gdyby nie oni to scena metalcore'owa wyglądałaby teraz o wiele, wiele ubożej. I nie tylko metalcore wiele im zawdzięcza, to właśnie converge rozpędziło mathcore, właśnie tym albumem. "Jane Doe" to monumentalny i wręcz triumfalny album w którym każde pojedyncze słowo, każda kreska na okładce, i każda nuta są dokładnie tam gdzie powinny być. Z każdym kolejnym przesłuchaniem odkrywamy kolejne smaczki, kolejny riff w tle który gdzieś nam umknął poprzednim razem, kolejną salwę uderzeń w werbel której nie zauważyliśmy, Jane po każdym kolejnym wysłuchaniu nabiera coraz większej głębi i coraz bardziej nas wciąga, w końcu pośród wszechobecnego starannie ułożonego chaosu osiągamy prawdziwą nirwanę. Twarz z okładki stała się wręcz ikoną god-tierowego metalcore'u i mathcore'u, jest to jeden z niewielu albumów w moim życiu któremu bez żadnych uprzedzeń dał pełne i solidne 10/10, nic a nic w nim nie kuleje - instrumenty i wokal idealnie zlewają się w jednolity ciąg. Z całą pewnością warto poświęcić temu dziełu trochę czasu i przesłuchać Jankę przynajmniej 2 razy. To by było na tyle, mam nadzieję, że albumy które przedstawiłem wciągną was was na długo i pokażą jak piękny jest ten niestety często pomijany gatunek.

Comments


Ważne:

Created By Patryk Sokołowski

bottom of page