top of page

10 dowodów, że metalcore nie umarł.

  • Michał Arkit
  • 10 wrz 2017
  • 4 minut(y) czytania

Wielu jest zwolenników teorii, że ten gatunek muzyczny już dawno umarł. Fakt faktem - ciężko teraz szukać albumów pokroju The End of Heartache od KsE albo Waking The Fallen od Avenged Sevenfold. Metalcore przeszedł naprawdę sporą ewolucję i jego brzmienie zmieniło się naprawdę mocno w przeciągu ostatnich przeszło dwudziestu lat. Naszym zdaniem jednak dalej możemy znaleźć perełki w tym nurcie. Oto 10 wybranych przez nas albumów potwierdzających tą tezę wydanych w roku 2016 i 2017.

 

Architects - All Our Gods Have Abandoned Us (2016)

Tego zespołu nie trzeba przedstawiać wielbicielom tego gatunku. Jego wkład w metalcore jest bowiem nieoceniony, a z płyty na płytę radzą sobie coraz lepiej. Kwintesencją ich działalności jest właśnie "All Our Gods...", gdzie architekci jak zwykle nas nie zawodzą. Genialne, niezastąpione brzmienie, połączenie melodyjności z brutalnością - wszystko, co najlepsze od brytyjskiego bandu, który już niejednokrotnie pokazał, że jest bardzo znaczący na scenie i mimo śmierci Toma nie zamierzają z niej schodzić. Wręcz przeciwnie, dalej kontynuują jego dzieło, a kawałek pod tytułem "Memento Mori" zamykający płytę nieoczekiwanie stał się świetnym hołdem dla jego twórczości.

 

Bury Tomorrow - Earthbound (2016)

Kolejna brytyjska grupa w tym zestawieniu, zresztą nie ostatnia, która gra już od kilkunastu lat i uraczyła nas wieloma dobrymi albumami. Ostatnie wydawnictwo, czyli własnie Earthbound, mimo niewielkiej liczby utworów zaskakuje jak najbardziej pozytywnie świetnymi riffami i wbijającymi w fotel screamami Daniela. Chociaż płyta nie odniosła wielkiego sukcesu sprzedażowego, jest bardzo ciekawą propozycją i bardzo cenioną przez

znawców gatunku.

 

Northlane - Mesmer (2017)

Uciekając trochę od cięższych brzmień, mamy lżejszy, ale wciąż dobry album od australijskiego zespołu, który został wydany jako niespodzianka, bez większej promocji. Niech jednak nie zmylą nas te spokojniejsze kawałki, takie jak wcześniej wspomniane Colourwave czy Citizen - nie odchodzimy tutaj od wgniatających w fotel riffów i breakdownów, które możemy usłyszeć w Intuition albo w Paragon. Warta uwagi jest tutaj również rola Marcusa - obecnego wokalisty, który z powodzeniem zastepuje Adriana i świetnie sobie radzi z trudnymi partiami na żywo.

 

While She Sleeps - You Are We (2017)

Dla tej płyty wiele osób straciło głowę, szczególnie w Polsce, gdzie WSS dało aż cztery rozgrzewające do czerwoności występy w ciągu zaledwie ostatnich trzech miesięcy. I nie ma co się dziwić - You Are We to gratka dla słuchaczy. Niebanalne, zapadające w pamięć teksty, energia wydobywająca się z każdego kawałka, ale też świetne, melodyjne czyste partie, których jest dużo więcej niż na poprzednich wydawnictwach. Gościnnie na tej płycie pojawia się jedna z najbardziej znanych twarzy w tym nurcie, czyli Oliver Sykes, który dał świetną zwrotkę w takim stylu, jakiego nie słyszeliśmy od paru dobrych lat.

 

Oceans Ate Alaska - Hikari (2017)

Dość mało znana brytyjska grupa, jednak ma predyspozycje żeby zawojować metalcore'ową scenę. Najbardziej wyróżniają się wpadające w ucho refreny, solidne, głębokie nieczystości przeplatane z czystymi wokalami oraz bardzo utalentowany perkusista, który na Hikari jest zdecydowanie w swoim żywiole. Cały zespół jest wart sprawdzenia, słuchanie jak najbardziej wskazane.

 

Betraying the Martyrs - The Resilient (2017)

BtM, które wsławiło sie chociażby przez świetny cover "Let It Go" balansuje pomiędzy metalcorem i deathcorem, tworząc jedyną w swoim rodzaju muzykę, która wpada w ucho nawet wybrednym słuchaczom. The Resilient jest tego najlepszym przykładem - świetne, melodyjne kawałki z ładnie przeplatającymi się elementami symfonii to klasa sama w sobie. Jest to też zdecydowanie najcięższa płytka w naszym zestawieniu, aczkolwiek niepozbawiona dobrych cleanów.

 

Breakdown of Sanity - Coexistence (2016)

Kolejna porcja dużo cięższej muzyki z tego gatunku. BoS jest jednak mało znanym jego reprezentantem, który zasługuje na dużo większą popularność. Świetne, korowe riffy, oryginalne brzmienie i mocne, wgniatające w fotel breakdowny. Ten album szczególnie spodoba się fanom deathcore'u ze względu na swoją ciężkość i pojawiające się elementy tego gatunku w pojedynczych piosenkach. Nie ma co dużo mówić, wystarczy posłuchać.

 

Bad Omens - Bad Omens (2016)

Tutaj wypada szczególnie opisać wybór, ponieważ wstawianie tego albumu do zestawienia jest dosyć kontrowersyjne. W opinii wielu osób jest drugą, nową wersją Sempiternal albo odpowiedzią Sumerian Records na Bring Me The Horizon. I z tym jak najbardziej się należy zgodzić, bo ten album jest bardzo mocno zbliżony do wydawnictwa z 2013 roku, stosowane są również podobne patenty (breakdown w "Reprise" brzmi niczym "Shadow Moses" od BMTH), podobieństwo widzimy również w manierze głosu wokalistów. Niektórzy dadzą ujemne punkty za oryginalność, którą była wcześniej mocno podkreślana. Jednak debiutanckiej płycie od Bad Omens nic nie brakuje. Zazwyczaj spokojne, choć nie pozbawione agresywnych smaczków instrumentale znakomicie uzupełniają się z wokalami Noaha. Te z kolei są bardzo emocjonalne i wywołują ciarki na plecach, zwłaszcza przy screamach. Jako lżejsza płytka to wydawnictwo sprawdzi się doskonale.

 

Wage War - Deadweight (2017)

Amerykański zespół z dość świeżym, bo mającym dosłownie miesiąc albumem, który jest kompletną miazgą i jednym z najlepszych objawień tego roku. Fani headbangów na pewno nie będą zawiedzeni - chociażby promujący płytę "Stitch" nadaje się do tego idealnie. Po raz pierwszy w historii zespołu użyte czyste wokale nie odbierają ciężkości piosenkom zespołu - breakdowny są tutaj bardzo, bardzo solidne, a instrumentale, jak już wcześniej wspomniałem, miażdżą swoim głębokim brzmieniem. Na szczególną uwagę zasługuje ostatni kawałek na płycie, pt. "Johnny Cash", który pokazuje inspirację zespołami takimi jak Northlane czy Reflections, ale jednocześnie jest jedynym w swoim rodzaju utworem udowadniającym, że emocjonalne kawałki również nie stanowią problemu dla chłopaków z Wage War.

 

Novelists - Noir (2017)

Zestawienie zamyka nieśmigana nówka sztuka od Francuzów, bowiem została wydana dosłownie na początku września (chociaż wycieki krążyły już miesiąc wcześniej). Co wyróżnia ten album na tle innych? Na pewno świetne solówki Florestana, które znakomicie dopełniają utwory na płycie, a ich złożoność i przemyślenie to kunszt gitarowej sztuki. Na plus są również wybijające się elementy djentu. No i refreny, chociażby te z promocyjnych singli "The Light, The Fire" i "A Bitter End". Matt wykonał tutaj naprawdę świetną robotę z czystymi wokalami, z którymi nawet poradził sobie na żywo podczas koncertów w Polsce. Więcej na temat tego albumu możecie przeczytać w zamieszczonej na naszym portalu recenzji.

 

Propozycje do tego zestawienia można wymieniać i wymieniać, bo na tym oczywiście nie koniec. Jest masa zespołów, które uraczyły nas świetnymi albumami w ostatnich latach. Metalcore nie umarł, wręcz przeciwnie, jest bardzo żywym i dynamicznie się rozwijającym gatunkiem z dużą ilością świetnych bandów dających swoje 5 groszy do sceny.

Który album najbardziej Wam się spodobał z tego zestawienia? A może siadło Wam coś innego w ostatnich latach? Zapraszamy do konstruktywnej dyskusji w komentarzach!

Comentarios


Ważne:

Created By Patryk Sokołowski

bottom of page